Między sztormami
pizdzi wieje pada szotrm chcedodomu
Koniec sezonu to był ogień! Październik i listopad stały pod znakiem albacore. O ile w zeszłym sezonie łowilismy ich dużo i bardzo dużo, z pojedynczymi lepszymi rybami, o tyle w tym ryb było zdecydoanie mniej ale same dobre. Ale, to opowieść na innego bloga.
W ostatni wtorek wykorzystałem przerwę miedzy sztormami. Zima w Andaluzji potrafi dobrze dopiec, sztormy, deszcze i wicher tak spektakularne, ze naście lat mieszkania w Irlandii nie przygotowało mnie na taki hardkur. Zimno, bo temperatura spada do 14-18 stopni (jak nie masz ogrzewania w domu i spodni z nogawkami to jest to naprawdę zimno!). Wicher hula 50-70kmh. Leje, wreszcie pada - tu nrzekać nie mogę, poziomy wody na zbiornikach wody pitnej oscylowały ok 15% więc pierwszy dobry deszcz od maja był miło widziany. Skrolowałem meteo i wtorek wydaje się powiedzmy w miarę. Dobra, trzeba nową łódź opływać i ochrzcic. Wymieniony ponton na full plastik RIB, niestety póki co z silnikiem 15hp, więc bardziej prędkość trollingowa. Na rozwiane czupryny i skakanie po falach przyjdzie czas wiosną, z wymianą silnika.
Wybór pada na prądy przy samej końcówce Gibraltaru. Olbrzymie, set metrowe głębokości przecięte są rafą wychodzacą do 20-30 metrów miejscami. Woda aż się kotłuje.
Ruszamy ze wschodzącym słońcem, przynajmniej taki był nasz chytry plan.
Na zatoce witają nas gigantyczne kontenerowce i wyłaniający się zza chmur szczyt Riff w Afryce
Suniemy w stronę Gibraltaru z oszałamiającą prędkością 14 km/h... Subtelna melodia 15konnego Parsuna wkręconego na maksymalne obroty uprzyjemnia poranek
Mijamy statki, mijamy linię promów (trasa po której mkną ze sporą prędkością jet-katamarany do Maroka i Ceuty), jeszcze kwadransik i będziemy na miejscu.
Jedna smętna łódka wędkarska jigguje za kałamarnicami, po za tym wiele ruchu nie widać, tylko na horyzoncie, w stronę Ceuty widać 1-2 łodzie tuńczykowe, optymiści ciągle z nadzieją na mięso po 30e za kilo.
By rozpoznać miejsce wypuszczamy zestawy. Razem z młodym, uzbrojeni w kije poppingowe, montujemy na koniec stickbaity. Ja mam lżejszy zestaw, do 80g, Hugo Kongera do 120g. Oba z daiwami BG MQ, ja 6000, na cięższym 8000 z 60lb plecionką. Pierwsze kółko i nic. Ale na nawrocie pod falę młody wypatrzył surface action. Uwalniam pełen potencjał naszej maszyny i już 5 minut pożniej dodryfowujemy w miejsce gdzie już 4,5 minuty temu skończyła się akcja na powierzchni. No tak to nie połowimy. Widzimy stado młócące drobnicę po prądach, ale przemieszczają się z prędkością dobrych 20+km/h, zupełnie po za nszym zasięgiem. Trolling it is... Staram sie przewidzieć gdzie skieruje się stado, ptaki pilnujace drobnicy ułatwiają zadanie i wyznaczają kierunek, w którym podąża podwodna akcja. przy trzecim zakręcie na moim zestawi potężne szarpnięcie. W tym samym momencie gnie się wędka Huga, mamy dublet. Trochę to kłopotliwe, ale młody holuje ciut wolniej, ja korzystając z zapasu mocy wędki pacyfikuję rybę na szybko, zaraz po jej wyjeździe z podbieraka lądujemy drugą.
Jedna ryba za burtę, moja niestety zażarła sticka tak głęboko, że buhając krwią padła nim zdąrzyłem cokolwiek zdziałać. Bywa i tak. Zostawiam przynetę w rybie, doczepiam podobną, tylko z zielonym grzbietem i ruszamy dalej.
Kolejny nawrót i odzywa się moja wędka. Kolejna zgrabna ryba melduje się na zielonego sticka.
kolejny nawrót i znowu branie
Zmieniamy przynetę u Huga, efekt jest prawie natychmiastowy
Z resztą zaraz jest poprawka
Młody musi sobie siąść na chwilę po ostatniej rybie, zdecydowanie większa niż poprzednie i dała mu popalić. Niestety od Atlantyku nadchodzi wał chmur. Widzimy jak w mgle niknie Tanger i mniejsze góry w Maroku, najwyzszy czas grzać maszynę, przed nami dobre 40; powrotu do portu. Tuż przed wejściem do portu zaczyna padać, gdy wyciągamy łódkę uderza pierwszy wiatr, sztorm trzyma do dzisiaj...
Jak na połowę stycznia - wyjątkowo udany poranek
- Friko, tpe, mario i 21 innych osób lubią to